WPHUB. 28.06.2021 08:45. Rosjanie testują bestię. Żadna armia świata nie posiada tak gigantycznej broni. Rosja po raz pierwszy przetestowała nowy, gigantyczny atomowy okręt podwodny na otwartych wodach. Według rosyjskich mediów państwowych Biełgorod uważany jest za największy okręt podwodny na świecie, powstały w ciągu ostatnich
Jednak ze względu na sporą odległość to plan na przyszłość. Kiedy więc dowiedziałem się, że koło Pennemunde znajduje się okręt podwodny, który można zwiedzić, nie zastanawiałem się ani chwili. U-461 zacumowany w porcie w Pennemunde. Cumujący przy nabrzeżu w Pennemunde okręt jest jednak sporo młodszy od U-995.
Okręt przeżył wojnę. Został skreślony z listy marynarki wojennej 30 listopada 1945 r. 1 kwietnia 1946 r. Wziął udział w operacji Koniec drogi. Okręt podwodny został holowany z Sasebo do obszaru w pobliżu Goto Retto, gdzie został zatopiony przez ogień z tankowca USS Nereus.
Bali, Marynarka wojenna, zatonięcie. Okręt podwodny, który zaginął w środę u wybrzeży Bali z 53 osobami na pokładzie, zatonął - potwierdził w sobotę szef sztabu indonezyjskiej
Okręt miał mieć 57 metrów długości, wyporność około 1100 ton i napęd niezależny od powietrza. Z kolei biuro Malachit opracowało przeznaczony specjalnie do działania w płytkich wodach okręt Pirania o wyporności 220 ton i jest w trakcie prac nad większym modelem o wyporności 750 ton. Na razie nie widać na horyzoncie żadnych
Skomplikowana akcja przenoszenia "Sokoła" przed Muzeum Marynarki Wojennej dobiega końca. Pozostaje jedynie kwestia posadzenia okrętu na docelową pozycję w niecce. Przedstawiciele Muzeum
W przypadku książki Okręt podwodny ORP "Dzik" rok wydania to 2018. Oznacza to, że odpowiedź na powyższe pytanie jest taka, że książkę wydano w 2018, czyli 5 lat temu. Oznacza to także, że książka Okręt podwodny ORP "Dzik" została napisana i zredagowana przed datą jej wydania. Autor lub autorka mogli pracować nad nią przez
MW Rosji. Agencja TASS poinformowała, że Rosyjska Flota Północna ostatecznie wycofała z eksploatacji okręt podwodny Dmitrij Donskoj (TK-208) o napędzie atomowym z pociskami balistycznymi, ostatnim z sześciu jednostek typu Tajfun (projekt 941). Były jak dotąd największymi okrętami podwodnymi, jakie kiedykolwiek zbudowano, choć nie
Jako nowy rosyjski okręt podwodny zagłady, Arcturus wyniesie możliwości jądrowe Rosji na nowy poziom. Jeśli wierzyć rosyjskiemu ministerstwu obrony, nuklearny arsenał Rosji rośnie w siłę (patrz pocisk Szatan) i nowy typ okrętów podwodnych (Arcturus) jest tego świetnym przykładem. Odpowiada za nie rosyjskie biuro projektowe Rubin
Ta data jest również rocznicą zatopienia greckiego krążownika Elli przez włoski okręt podwodny w pobliżu Tinos. Na wyspie znajduje się muzeum, gdzie można zobaczyć pozostałości po krążowniku. Tinos jest znanym miejscem wydobycia marmuru i słynie z wszechobecnych marmurowych rzeźb. Można je tu podziwiać niemal na każdym kroku.
BcF7. Jeśli wyruszymy na spacer wzdłuż plaży w Laboe, idąc z centrum miasteczka w stronę oddalonej o niecałe 20 km Kilonii, już ze sporej odległości dojrzymy potężną, ceglastą wieżę, której kształt przypomina stępkę łodzi wikingów, bardzo stromą skocznię narciarską, tudzież nader wyciągniętą ku niebu wieżyczkę okrętu podwodnego. Pomnik Poległym w I Wojnie Światowej Jest to pomnik Poległym w I Wojnie Światowej, postawiony w 1936 roku. Na samej górze wieży jest taras widokowy. Zbliżając się nieco bardziej się do owej wieży, u jej stóp zobaczymy okręt podwodny, którego potężne, ciemnoszare cielsko, jak wyrzucony na plażę stalowy wieloryb, wciąż mierzy w niebo zamontowanymi na kiosku działkami i antenami. U-Boot w Niemczech po raz drugi, ale…Spis treści1 U-Boot w Niemczech po raz drugi, ale…2 Jeden ze stada3 Straszna, cicha wojna4 U-Boot U-995 – muzeum do zwiedzania5 Zwiedzanie okrętu6 Plaża w Laboe – pod bokiem U-9957 U-Boot – czy warto zobaczyć? Muzeum U-995 – godziny otwarcia i ceny8 Jak dojechać do muzeum U-995 z Komunikacją Rowerem9 Szlezwik-Holsztyn w naszych Przeczytaj także: Wybierając się na tygodniowy rajd po regionie Szlezwik-Holsztyn, przeglądając atrakcje regionu i łącząc je w trasę wiedziałem, że tego punktu zabraknąć nie może. Nie było to pierwsze spotkanie z podwodnym zabójcą. Będąc w Sassnitz, w Mecklemburgii, zobaczyliśmy na żywo i zwiedziliśmy okręt podwodny po raz pierwszy. Ale! Okazało się, że mimo, iż tamtejszy okręt-muzeum, opisywany był jako U-Boot, to faktycznie jest to sporo późniejsza konstrukcja, nie mająca z Kriegsmarine nic wspólnego. Był to brytyjski HMS Otus. Zatem to dopiero w Laboe było nam dane zobaczyć prawdziwego, zwodowanego w Hamburgu, U-Boota. U-995 jest okrętem typu VII C, jakich niemieckie stocznie wyprodukowały 693 sztuki. U-Boot U-995 jest jedynym, jaki zachował się do dziś. Zresztą, ze wszystkich wojennych U-bootów z okresu II Wojny Światowej, zachowały się jedynie cztery jednostki. Jeden ze stada U-Boot, który możemy dziś oglądać na plaży w Laboe, to w dużej mierze oryginalna konstrukcja z 1943 roku, która była częścią pięciu tzw. Wilczych Stad – grup nazistowskich okrętów podwodnych, które przemierzały (w tym akurat przypadku) Ocean Arktyczny oraz Morze Barentsa, polując na alianckie konwoje oraz statki i okręty radzieckie. U-booty, zgrupowane w takowe stado, rozsiane były na większym obszarze, gdzie pierwszy okręt, który nawiązał kontakt z wrogim konwojem, powiadamiał pozostałych. Przy zorganizowanym ataku takie grupy siały prawdziwe spustoszenie pośród jednostek przeciwnika. Straszna, cicha wojna Atakowane były właściwie wszelkie jednostki pod obcą banderą, co czyniło tzw. wojnę podwodną jeszcze bardziej przerażającą. Na morzu celem stać się mógł praktycznie każdy okręt, statek, czy też kuter rybacki. Samo założenie nieograniczonej wojny podwodnej pochodziło z czasów I wojny światowej i już wtedy okazało się być koncepcją z piekła rodem (choć każda wojna przecież nim jest), z przesłaniem niemalże z czasów krucjat – “Zabijcie wszystkich, Bóg rozpozna swoich”. Jednak to, co działo się na morzach i oceanach podczas II wojny światowej, było przekroczeniem wszelkich reguł sztuki wojennej i zwyczajną bandyterką. Okręty podwodne atakowały nie tylko jednostki bojowe, ale także statki pasażerskie, transportowe. Zdarzało się nawet, że już po skutecznym ostrzelaniu torpedami, U-Boot wynurzał się, by z broni pokładowej ostrzelać rozbitków w szalupach. Po krótkim okresie panowania na morzach, od początku wojny do roku 1943, działania nazistowskiej U-Bootwaffe zostały znacznie ukrócone. Wzrost siły lotnictwa alianckiego, wyposażenie samolotów w radary oraz złamanie szyfru Enigmy spowodowały, że U-booty coraz częściej same stawały się ofiarami. U-995 wojnę przetrwał. Początkowo poddał się Brytyjczykom, a w 1948 roku został przejęty przez Norwegów, gdzie służył jako okręt szkoleniowy, już pod nazwą KMN “Kaura”. Ostatecznie został odsprzedany Niemcom, za symboliczną markę, by wreszcie w październiku 1971 roku trafić do Laboe, gdzie, wraz z górującą nad okolicą wieżą, tworzy pomnik ofiarom okrutnej wojny morskiej. U-Boot U-995 – muzeum do zwiedzania Zwiedzając okręt, można pomyśleć o nim, jako o zabytku techniki, który potrafił zanurzyć się dziesiątki metrów pod wodę i stamtąd siać śmierć na rozkaz, gdy w międzyczasie członkowie załogi nasłuchiwali dźwięku sonaru i bomb głębinowych z nadpływających niszczycieli, a podczas wynurzenia, nerwowo spoglądali w niebo, w obawie przed nadlatującymi samolotami alianckimi. Można też pomyśleć o tych wszystkich, którzy znaleźli się na celowniku w peryskopie dowodzącego U-Bootem, tych, którzy po prostu podróżowali, zupełnie w oderwaniu od toczącej się wojny, czy też mieli za zadanie dostarczyć ładunek żywności do bombardowanej Wielkiej Brytanii. Dziś U-995 jest już tylko muzeum, upamiętniającym wszystkich tych, którzy niegdyś weszli na pokład i już na suchy ląd nie powrócili. Zwiedzanie okrętu Do wnętrza okrętu wchodziłem bez historycznego nacechowania. Dzień był ciepły, w okręcie otwarte były włazy zarówno z przodu, jak i z tyłu (ekhm! przepraszam, na rufie i dziobie), a w środku tej wielkiej stalowej tuby było duszno i gorąco. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, jak ekstremalne warunki panowały tam, gdy w kadłubie pracowały dwa silniki diesla i pociło się około 50 chłopa. Zwiedzając U-995 przechodzimy praktycznie przez cały kadłub – oglądając, w jakich warunkach spędzali czas marynarze, jak w tak niewielkiej przestrzeni udało się zaaranżować przestrzenie do wypoczynku, pracy, komunikacji, czy realizacji podstawowych potrzeb ludzkich. Trzeba pamiętać, że wszystko to było dodatkiem do sprzętu umożliwiającego realizację podstawowego zadania okrętu – czyli wykrywania wrogich jednostek i ich eliminacji – do świadectw z epoki nie udało mi się dotrzeć, ale nocleg pod torpedą mógł być formą kary za dość konkretne przewinienia. Zwiedzając okręt przejdziemy przez rufową torpedownię, przedziały techniczne, pomieszczenia z silnikami, zarówno dieslowskimi, jak i elektrycznymi. Następnie – koje, w których spała załoga, by dotrzeć na mostek, gdzie przebywał dowodzący okrętem. Obok – pomieszczenie radiooperatora, czy wreszcie toaleta (co do której zasad działania w pełnym zanurzeniu i pod ciśnieniem wciąż nie potrafię sobie wyobrazić), by wreszcie przejść do głównej, przedniej torpedowni. Co ciekawe, radiostacja okrętu wciąż działa. Dzieje się to raz do roku, w pierwszy weekend czerwca, uczestniczy wydarzenia “Museum Ships Radio Station Weekend Event”, w ramach którego muzealne jednostki na całym świecie komunikują się radiowo. Inicjatywa wywodzi się z New Jersey. W tym roku wzięło w niej udział ponad 100 fregat, niszczycieli, lotniskowców i oczywiście, okrętów podwodnych. Plaża w Laboe – pod bokiem U-995 U-995 góruje nad plażą, czyniąc klasyczny plażing, czy kąpiele w morzu (jest tam dość rozległa płycizna i morze jest wyjątkowo ciepłe), nieco absurdalnym ale i ciekawym doświadczeniem. Plaża, podobnie jak większość w regionie – jest płatna. Wystarczy przejść paręset metrów w prawo, by trafić na punkt widokowy (Fördepanorama). Szaleją tu głównie surferzy, łapiąc fale i wiatr. Patrząc, jak z nimi grają, z jaką łatwością je pokonują, można złudnie uwierzyć, że nie jest to trudne ;). U-Boot – czy warto zobaczyć? Jeśli jesteście miłośnikami historii wojskowości, a film “Das Boot” na VHSie zdarliście do stanu nieoglądalnego, to pewnie nie trzeba Was przekonywać do możliwości postawienia stopy na pokładzie prawdziwego U-boota. Dla całej reszty z Was, jeśli będziecie w Kilonii, warto wybrać się na plażę, spędzić dzień, lub choćby popołudnie i, przy okazji, zwiedzić ten naprawdę unikatowy zabytek techniki i sztuki czynienia krzywdy bliźniemu. Muzeum U-995 – godziny otwarcia i ceny 01 do 28 listopada – do 01 od 31 marca – do 1 kwietnia do 31 maja – 09:00 do 18:00 01 czerwca do 30 września – do do 31 października – do grudnia i 31 grudnia – 10:00 do 14:00 Zwiedzanie samego okrętu kosztuje 5 Euro (ulgowy 4 Euro). Można też wykupić bilet łączony, pozwalający na obejrzenie także górującej nad okrętem monumentu. Tu odpowiednio 10 i 7 Euro. Jak dojechać do muzeum U-995 z Kilonii Samochodem Przy założeniu, że stacjonujemy w Kilonii, najłatwiej będzie dojechać samochodem. Na miejscu są parkingi (płatny). Droga zajmuje około 27 minut. W upalne dni można spędzić, niestety, trochę więcej czasu za kółkiem, szukając miejsca do parkowania. Komunikacją miejską Linią 100 lub 512S można dojchać z Głównego Dworca w Kilonii do Laboe i przejść się do muzeum. Trasa od przystanku – około 1,2 km (15 minut na piechotę). Rowerem Można też, w zależności od sił i kondycji, wybrać rower – w linii prostej jest to zaledwie 13 km. Więcej informacji na temat muzeum, jak i samego Laboe oraz wszystkich możliwości wypoczynku tutaj, można znaleźć na stronie miasta TU. Szlezwik-Holsztyn w naszych postach Region Szlezwik-Holsztyn odwiedziliśmy na zaproszenie Niemieckiej Organizacji Turystycznej Jeśli spodobał Ci się ten post i chcesz być na bieżąco, to po więcej informacji, inspiracji, ciekawostek zapraszamy na Facebook, Instagram i Twitter - do zobaczenia!
W dawnej bazie wodnosamolotów znalazłem się przez przypadek i pewnie odkryłbym ją przypadkiem, ale los chciał inaczej. Specjalnie, by ponownie zobaczyć to muzeum, poleciałem do Tallina. Kupować bilet tylko po to, by zobaczyć muzeum, to nonsens, powiecie… a ja Wam odpowiem, że to jedno z najbardziej fascynujących miejsc, w jakim byłem. Ale od początku. Kilka lat temu moja poprzednia firma wysłała mnie do Tallina na konferencję. A z uwagi na to, że chciano nam pokazać Tallin od najlepszej strony, zafundowano nam kolację w niekonwencjonalnym miejscu. Było nim właśnie muzeum zbudowane w dawnej bazie wodnosamolotów. I przyznam szczerze, że z mojej strony była to miłość od pierwszego wejrzenia, bo czy mogło być inaczej, jeśli prawie na środku wielkiej żelbetowej konstrukcji stoi wyciągnięty na brzeg okręt podwodny?! Żelbetowy hangar zbudowany na początku XX wieku dla wodnosamolotów, dziś jest siedzibą fascynującego i multimedialnego muzeum, w środku którego stoi nawet okręt podwodny Nie zdziwicie się chyba zatem, jeśli Wam powiem, że od razu po wyjściu z wynajmowanego apartamentu poszedłem właśnie do Lennusadam Seaplane Harbour. I słowo poszedłem jest jak najbardziej na miejscu, bo Tallin jest na tyle kompaktowym i niewielkim miastem, że do większości miejsc można się dostać piechotą w ciągu 20 minut. I oto wreszcie po chyba 3 latach plan zamienił się w rzeczywistość. Wchodzę do muzeum i nawet nie podejrzewam, że aż tak mnie ono zaciekawi. I od razu zdradzę Wam, że wszystko tu jest przemyślane. Nawet wejście na galerię przyciąga uwagę, bo na schodach znajdziecie krótką historię powstania tego miejsca. Muzeum w dawnej bazie wodnosamolotów Ale to tylko preludium, bo nagle znajduję się na podeście, prowadzącym dookoła wielkiego żelbetowego hangaru. Przede mną ogromna przestrzeń, gdzie w delikatnym półmroku tuż poniżej mnie, „zakotwiczył” prawdziwy okręt podwodny. Nie żaden model, nie makieta tylko najprawdziwsza konstrukcja, która kiedyś pokonywała podmorskie szlaki. To naprawdę fascynujący widok, kiedy trafia się do muzeum, które nie chowa większości eksponatów za przysłowiowym szkłem, lecz stara się historię i swoje zbiory przedstawiać jak najbliżej zwiedzającego. Oczywiście jeśli tylko się da, ale o tym opowiem Wam za chwilę. Muzeum Lennusadam w Tallinie. Kilka kroków po schodach pod otwartym włazem i oto jesteśmy już we wnętrzu okrętu podwodnego. Najpierw bowiem czeka nas spacer galerią, z której najlepiej widać wszystkie eksponaty niejako „z lotu ptaka.” Z tego miejsca wspomniany okręt nie wydaje się aż tak ogromny. Dodatkowo mamy też okazję niejako przejść przez historię, bo po lewej stronie zobaczymy rekonstrukcje a także oryginalne stare, odkopane łodzie z tych okolic. Z wysokości widzimy przedsmak tego, co nas czeka na dole, ale zanim tam zejdziemy, zwiedzimy jeszcze wspomniany okręt podwodny, do którego wejście wiedzie z antresoli. Lembit – okręt podwodny do zwiedzania Kto by nie chciał zobaczyć, jak się żyje na okręcie podwodnym? Obstawiam, że niewiele osób mając okazję, pominęłoby możliwość wejścia na pokład i zajrzenia w każdą, nawet najmniejszą dziurę tej stalowej puszki, która potrafi zanurzyć się pod falami i w razie konieczność wypchnąć z siebie śmiercionośne torpedy. Kładka, kilka kroków po kadłubie i już znikam po stromych schodkach w środku okrętu. Może najpierw kilka danych technicznych, by zdać sobie sprawę z tego, co zwiedzamy. Otóż Lembit, okręt podwodny typu Kalev, został zwodowany w 1936 roku, mierzy 59,5 metra i jest na 7,5 metra szeroki. Słowem to stalowe cygaro, na którym postawiono jeszcze uzbrojenie w postaci armaty przeciwlotniczej oraz karabinu maszynowego. W środku obsługę stanowiło 32 marynarzy. A mieli co obsługiwać, bo przecież były tu silniki wysokoprężne i elektryczne, sonar i hydrofon a przede wszystkim uzbrojenie. Były miny oraz torpedy – cztery wyrzutnie. No i była też kuchnia czyli kambuz, bo przecież jeść trzeba 🙂 Pokład torpedowy na okrecie podwodnym Lembit Do przedziału torpedowego trafiamy na początku. Tu jest stosunkowo dużo miejsca, ale nawet ono jest maksymalnie zajęte, bo tu znajdowało się pierwsze z pomieszczeń, w którym mogli spać i odpoczywać żołnierze. I tu rzecz jasna znajdował się też skład torped i min, które okręt mógł stawiać (bo zaprojektowano go jako podwodny stawiacz min). A potem są kolejne grodzie wodoszczelne, po przekroczeniu których dostajemy się do kolejnych sekcji okrętu. Wybaczcie mi, jeśli coś pokręcę, ale nie służyłem na okrętach, nie byłem w ogóle w wojsku, zatem napiszę co widziałem, ale mam nadzieję, że specjaliści nie wezmą mnie za to na tortury ;). Wnętrze okrętu podwodnego – można chwycić za peryskop i poczuć się jak przy głębokości peryskopowej, kiedy kapitan sprawdzał, co znajduje się na powierzchni. Lub też celował torpedą w nieprzyjacielski okręt Zatem w kolejnych przestrzeniach obejrzymy miejsce dowodzenia, gdzie rzecz jasna możemy chwycić za peryskop i poczuć się jak „prawdziwy” kapitan, możemy wskoczyć na odpoczynek do kajuty kapitana. Tu warto nadmienić, że to jedyna kajuta oddzielona od reszty okrętu, jedyny naprawdę prywatny pokoik. Jest też obok sala, gdzie oficerowie mogli się zebrać na naradę, jest też kuchnia! A jak i kuchnia, to jest też toaleta, niesamowicie klaustrofobiczna ale jest i na upartego można powiedzieć, że to drugie po kajucie kapitana pomieszczenie, w którym można było zaznać odrobiny prywatności. No i jest też cały przedział maszynowy, gdzie zobaczymy silniki, napędzające jednostkę. A wszystko to oplecione plątaniną rur, różnych wskaźników i kabli. To musi być niesamowite uczucie, kiedy płynie się czymś takim pod wodą… Toaleta na okręcie podwodnym Lembit. Jak widać udając się za potrzebą, nie miało się wiele miejsca… Atrakcje muzeum bazy wodnosamolotów A potem zrobiłem „wynurzenie”, czyli wyszedłem z okrętu i uwagę poświęciłem innym ekspozycjom. Póki co skupiłem się na militariach. Bo czy nie jest fascynujące, że możecie się wczuć w żołnierza i chwycić w dłoń działko przeciwlotnicze i prowadzić interaktywny ostrzał w kierunku nadlatujących samolotów i helikopterów? Tak, w muzeum jest symulator działka przeciwlotniczego, na którym można spróbować swoich sił. Wierzcie mi, że ojcowie niechętnie dopuszczają tu do spustu swoje dzieci. Cóż, jak widać w każdym drzemie odrobina dziecka, zatem skoro można się pobawić… 😉 Muzeum Lennusadam – można się sprawdzić w obsłudze działka przeciwlotniczego. Jak widać strzelanie gromadzi gapiów 🙂 Ale to nie jest jedyna interaktywna atrakcja, bo poziom niżej czekają na nas symulatory samolotów. Ale nie takie, że siadamy przed ekranem komputera i na kilkunastu calach widzimy swoje poczynania! Tu wsiadamy do najprawdziwszej repliki samolotu nawiązującego w końcu do stacjonujących tu sto lat temu wodnosamolotów i lecimy nad historycznym Tallinem. Zadaniem jest co prawda łapanie jakiś rozsianych po niebie artefaktów, ale na pewno nie będzie to łatwe, bo symulator stara się zachowywać w miarę wiernie względem oryginałów, zatem nie liczmy, że reakcje samolotu są jak w odrzutowcu 😉 A poza tym, jest tu jeszcze okazja popływania symulatorem motorówki oraz sprawdzenia się w obsłudze zdalnie sterowanych modeli statków. Także i one reagują z pewnym opóźnieniem i o kraksę w basenie jest łatwo. To jest zresztą główne zajęcie bawiących się tu dzieci – doprowadzić do jak największej liczby zderzeń 😀 Symulator samolotu w muzeum w Tallinie. Jeśli już jesteśmy przy wodzie i w wodzie, to np. na jednej ze ścian wisi przekrojony model okrętu podwodnego, do ktorego przyczepione są wężyki. Dzięki przyciskom możemy napełniać grodzie wodą, doprawdzając do zanurzenia lub też wypompować wodę ze zbiorników balastowych i wynurzyć okręt. Fajna zabawa, polecam! 😉 I jeśli jeszcze Wam się nie znudziło (a zaręczam, że nie), to tuż obok stoi żółta łódź podwodna. To w zasadzie atrakcja dla dzieci, ale kto dorosłemu zabroni wejść i zobaczyć, co widać w pełnym zanurzeniu? A rejs zaczynamy z tallińskiego portu, by poprzez cieśniny wydostać się na głębokie wody. Zobaczymy zatem, co kryje się w czeluściach najgłębszych oceanów, będziemy uciekali przed piratami i dowiemy się czegoś o ekosystemach. Uczyć, bawiąc to chyba główne motto żółtej łodzi podwodnej. Żółta łódź podwodna w muzeum w Tallinie Ale oprócz interaktywnych atrakcji muzeum Lennusadam jest jeszcze sporo takich bardziej tradycyjnych. I nie mam tu na myśli tego, że można obejrzeć z zewnątrz wspomniany i opisany wyżej okręt podwodny, który po prostu stoi… ale dookoła niego dotkniemy i obejrzymy stare torpedy, przyjrzymy się minom, które służyły niszczeniu zarówno krętów podwodnych, jak też tych, które pływały na wodzie. Można je dotknąć a obok poczytać o ich działaniu i budowie. Tuż obok zaś stoją wielkie boje nawigacyjne, które ułatwiają żeglowanie – jak zawsze zaskakuje fakt, że to co widać na górze, to raptem mała cząstka tego, co pod wodą. Zaś dla miłośników modeli będzie tu nie lada gratka, bo w gablotach stoją dziesiątki większych i mniejszych makiet – od statków rybackich, przez promy aż po dużą makietę największego okrętu podwodnego świata czyli zatopionego Kurska. Ale to nie wszystkie atrakcje Lennusadam Seaplane Harbour, bo to co wewnątrz żelbetowego hangaru to jedno, ale są też obiekty do obejrzenia dookoła niego. Tu stoją mniejsze i wieksze jednostki pływające, które można w większości obejrzeć tylko z zewnątrz, ale np. na ponad stuletni lodołamacz „Suur Tõll” Okręt przed muzeum wodnosamolotów w Tallinie I powiem Wam jeszcze, że spędziłem w muzeum ponad trzy godziny. Kompletnie też nie wiem, kiedy one minęły i przyznam jeszcze, że mam wciąż niedosyt, zatem to chyba znak, że za kilka lat znów zawitam do tego magicznego muzeum, które uznaję za jedno z najciekawszych na świecie 🙂 Chociaż przyznam też, że nie jestem już małym chłopcem i nie chcę po tej wizycie zostać marynarzem. Ale obawiam się, że jak przyjdziecie z własnymi dziećmi, to po wyjściu mogą mieć takie ciągoty 🙂
Żadna wojna nie przyniosła Sowietom tak katastrofalnych strat, jak jedna narada dowództwa marynarki wojennej, zorganizowana w Leningradzie. Podczas powrotu na Daleki Wschód w katastrofie lotniczej radziecka marynarka wojenna w jednej chwili straciła całe dowództwo Floty Oceanu ofiar śmiertelnych, z czego 28 było wysokimi oficerami radzieckiej marynarki. Wśród nich – aż 16 w stopniu generała i admirała. Bilans strat przywodzi na myśl jakąś niezwykle zaciętą, wojenną kampanię czy udany atak wroga na centrum mylą, niemal całe dowództwo Floty Oceanu Spokojnego zginęło w czasie pokoju. Potencjalny przeciwnik ZSRR nie musiał nic robić, choć – początkowo – to właśnie w jego działaniach upatrywano przyczyn: największą katastrofę w historii wojskowości próbowano tłumaczyć wrogim sabotażem. Prawdziwy powód był jednak zupełnie sztabowe w LeningradzieRadzieckie, a obecnie rosyjskie siły morskie dzielą się na pięć flot – odpowiedniki okręgów wojskowych. Są to Floty: Bałtycka, Czarnomorska, Arktyczna i Oceanu Spokojnego, a także Flotylla Kaspijska, działająca wprawdzie na wodach śródlądowych, ale mająca połączenie z Bałtykiem i Morzem Białym poprzez rzekę Wołgę i Kanał wszystkich tych flot zebrały się 1 lutego 1981 roku na dorocznym spotkaniu w Leningradzie (obecnie Petersburg), leżącym nad Zatoką Fińską. Jego celem były tygodniowe ćwiczenia dowódczo-sztabowe. Najdalszą drogę musieli przebyć przedstawiciele Floty Oceanu Spokojnego, z dowództwem zlokalizowanym we Władywostoku. Nic dziwnego, że wojskowi podróżowali w obie strony samolotem. W 1981 roku mieli powody do dumy – ich Flota zebrała najwyższe Tu-104Do swojej dyspozycji mieli Tupolewa Tu-104. Był to pierwszy opracowany w Związku Radzieckim pasażerski odrzutowiec. Samolot wywodził się w prostej linii od maszyny wojskowej – bombowca strategicznego zdjęć: © Domena publicznaBombowiec Tu-16Konstruktorzy maszyny pasażerskiej wzięli z bombowca skrzydła, silniki i usterzenie, zmieniając kadłub i położenie skrzydeł (Tu-16 był średniopłatem, Tu-104 zbudowano w układzie dolnopłata). Dobrze widoczną cechą wspólną obu maszyn było nietypowe dzisiaj, ale charakterystyczne dla tamtej epoki, wbudowanie silników w krawędź natarcia miał 39 metrów długości, 34,5 rozpiętości i był przeznaczony do przewozu 50 osób, z czego osiem przypadało na załogę. Miał zasięg 2650 km. Mimo dobrych osiągów, maszyna ta – wymagająca wiele uwagi przy niższych prędkościach - nie była lubiana przez pilotów, na co nakładała się seria różnych katastrof (w sumie w samolotach tych zginęło 1140 osób!)Już w 1979 roku zapadła decyzja o rozpoczęciu wycofywania Tu-104 z obsługi lotów cywilnych. Własnymi samolotami tego typu dysponowało jednak także wojsko – Tupolewy były używane do szkolenia astronautów, transportu różnych ładunków i przewozu ważnych oficerów. Katastrofa w bazie lotniczej PuszkinJedna z takich maszyn rozpoczęła 7 lutego 1981 roku kołowanie w 922. Bazie Lotniczej, zlokalizowanej w miejscowości Puszkin. Samolot rozpędził się i zaczął raptownie wznosić. Poderwanie maszyny w górę musiało być gwałtowne, bo – jak wspominają naoczni świadkowie – Tupolew wyglądał przez chwilę jak "krzyż na niebie".Źródło zdjęć: © Lars Söderström, Lic. CC BY-SA Wikimedia CommonsSamolot pasażerski Tu-104Po siedmiu sekundach, gdy maszyna była na wysokości około 50 metrów, zabrakło siły nośnej i samolot runął na ziemię. Chwilę później niemal 27 ton płonącego paliwa lotniczego dopełniło dzieła zniszczenia. Z 50 osób, będących na pokładzie, na miejscu śmierć poniosło 49. Ostatnia ofiara katastrofy zmarła w wojskowego punktu widzenia rozmiar strat był niewyobrażalny: w jednej chwili ZSRR stracił całe dowództwo jednej z dwóch najważniejszych flot (za kluczowe uznawano Flotę Arktyczną i Flotę Oceanu Spokojnego), ponosząc w najwyższych oficerach marynarki wojennej straty znacznie większe, niż podczas całej drugiej wojny katastrofy TupolewaNic dziwnego, że władze natychmiast utajniły katastrofę, próbując zarazem wyjaśnić jej przyczyny. Początkowe przekonanie o sabotażu nie wytrzymało konfrontacji z faktami. Śledztwo wykazało, że w 922. Bazie Lotniczej, czyli pilnie chronionym, ważnym obiekcie wojskowym, było to szukano także wśród nielicznych oficerów, którzy podróżowali innymi samolotami albo z jakiegoś powodu podczas feralnego lotu nie było ich na pokładzie. Również i ten trop nie przyniósł rezultatu – nawet ci, którym katastrofa zapewniła szybki awans i przyspieszyła karierę, okazali się całkowicie przyczyna okazała się prozaiczna – zbyt duży i niewłaściwie zabezpieczony ładunek. Co, poza pasażerami, nim było? Kiełbasy i meble – jak sugerują autorzy niektórych opracowań na temat katastrofy? Różne dobra konsumpcyjne, deficytowe na Dalekim Wschodzie, a dostępne w sklepach Leningradu? Takiej wersji – opartej głównie na przypuszczeniach i domysłach nie można zdjęć: © Lic. CC BY-SA Wikimedia Commons, АлександровPomnik ofiar katastrofy na Cmentarzu Serafimowskim w PetersburguFeralny ładunekPrawdopodobne wydaje się także wytłumaczenie, że największą część feralnego ładunku stanowił przydział – również deficytowego – papieru, przeznaczonego na druk wewnętrznych biuletynów Floty Pacyfiku. Ciężki i niewłaściwie zabezpieczony ładunek podczas startu mógł przemieścić się, zmieniając środek ciężkości samolotu i podrywając gwałtownie przód maszyny do taki przebieg wypadków – niezależnie od tego, co było feralnym ładunkiem – wskazuje fakt, że oderwanie samolotu od ziemi nastąpiło przy prędkości mniejszej, niż zalecana, a maszyna gwałtownie wyprostowała się, niemal celując dziobem w śledztwa, jak również sam fakt katastrofy zostały jednak utajnione, choć w 1983 roku został wzniesiony pomnik, upamiętniający jej ofiary. Oficjalne upamiętnienie ofiar w postaci tablicy pamiątkowej nastąpiło jednak znacznie później – dopiero w 2005 Michalik, dziennikarz Wirtualnej Polski